Życie poświęcone Zambii

To było jakiś rok temu. Robiąc zakupy w mieście natknęliśmy się na moją koleżankę z pracy z mężem. Marta i Jill poszły do jakiegoś ciuchowego sklepu, a ja z Chechą udaliśmy się do najbliższej knajpy.
Podczas rozmowy przy piwie Checha nagle wtrącił:
„Wiesz, mój ojciec przyjaźnił się z jednym polskim księdzem. Czasem bywał u nas w domu. Bardzo fajny facet – cały czas opowiadał kawały”.
Checha jest Zambijczykiem. Jego ojciec przez pewien czas był marszałkiem zambijskiego parlamentu i całkiem niedawno kandydował na urząd prezydenta (bezskutecznie). Jego perypetie opisałem TUTAJ.
Nie zwróciłem wtedy na jego wzmiankę większej uwagi. Pomyślałem sobie, że to był zapewne jakiś polski misjonarz.
Niedawno postanowiłem zgłębić tę sprawę i chyba już wiem, z kim się przyjaźnił ojciec Chechy. Była to niezwykła postać.

Adam Kozłowiecki urodził się 1 kwietnia 1911 roku w Hucie Komorowskiej w dość zamożnej rodzinie ziemiańskiej. Napierw uczony był w domu, potem rodzice posłali go do gimnazjum jezuickiego w Chyrowie uchodzącego za najlepszą szkołę w II Rzeczypospolitej. W połowie lat 20-tych jego ojciec kupił posiadłość w Wielkopolsce i młody Adam dokończył szkołę w Poznaniu. Tam też zdał maturę w Gimnazjum Marii Magdaleny.
Kiedy oświadczył rodzicom, że chce zostać zakonnikiem jego ojciec wściekł się i zaciągnął go do sądu, gdzie kazał mu podpisać zrzeczenie się praw spadkowych. Adam podpisał. Po tym wydarzeniu nie rozmawiali ze sobą ponad 8 lat. W końcu jednak ojciec pogodził się z wyborem syna.
Po wstąpieniu do nowicjatu studiował filozofię w Krakowie i teologię w Lublinie. Święcenia kapłańskie przyjął w 1937 roku i zaczął pracować w Chyrowie. Gdy wybuchła II Wojna Światowa przedostał się do Krakowa, gdzie 10 listopada 1939 roku został aresztowany przez Gestapo w Kolegium Jezuickim wraz z 24 zakonnikami. Po pobytach w więzieniu na Montelupich oraz w Wiśliczu trafił w czerwcu 1940 roku do obozu Auschwitz (numer obozowy 1006). W grudniu tego samego roku wysłano go do Dachau, skąd pod koniec kwietnia 1945 roku wyzwolili go Amerykanie. Doszedł do wniosku, że nie ma po co wracać do kraju – rodzice nie żyli, jednego brata rozstrzelali Niemcy, drugi przeszedłszy szlak bojowy z dywizją generała Maczka zdecydował się na emigrację do Kanady. W sierpniu 1945 roku w Rzymie Adam Kozłowiecki złożył ostatnie śluby zakonne i wybrał „karierę” misjonarza. Ruszył do Afryki. Najpierw statkiem popłynął z Neapolu do Durbanu w Afryce Południowej, potem koleją do Johannesburga, następnie dalej, do ówczesnej Rodezji Północnej. Po trzech miesiącach podróży, 14 kwietnia 1946 roku dotarł do Lusaki.
Najpierw powierzono mu opiekę nad lokalnymi szkołami. Dbał o nie borykając się z wielkimi problemami finansowymi, a jednocześnie uczył się lokalnych języków. Wkrótce dzięki jego staraniom wybudowano kościół, szpital i kilka nowych szkół. Zostało to docenione w Watykanie. W 1950 roku Adam Kozłowiecki został administratorem prefektury Lusaki, pięć lat później papież Pius XII mianował go biskupem, aż w roku 1959 decyzją papieża Jana XXIII został pierwszym arcybiskupem stolicy Rodezji.
Mocno zalazł za skórę władzom kolonialnym walcząc o prawa lokalnej ludności. Był niezwykle wrażliwy na kwestie rasowe. Kiedy do Wielkiej Brytanii przybył arcybiskup z Ugandy i odmówiono mu miejsca w eleganckim hotelu Kozłowiecki powiadomił o tym prasę i narobił skandalu na cały świat. Kilkakrotnie rozmawiał o sytuacji w Afryce z śp. Królową Matką i Elżbietą II.
Kiedyś przez pomyłkę przedstawiono go po raz drugi Królowej Matce. Ta się oburzyła – „No przecież go znam! To biskup Adam z Rodezji!”.
Słynął z niezwykłego poczucia humoru. Parę jego „kwiatków”  przeszło do legendy:
„Mam świetne kwalifikacje na arcybiskupa – zero przygotowania i sześć lat kacetu.”
„Niedawno się przewróciłem, złamałem nogę i uderzyłem w głowę. Głowy nie żal, bo zawsze głupia była, ale nogi szkoda.”
„Jestem tak stary, że grabarze patrzą na mnie krzywo.”
Odegrał dużą rolę w odzyskaniu przez Rodezję Północną niepodległości, co nastąpiło w roku 1964. Nowopowstałe państwo – Zambia uhonorowało go za to Orderem Wolności.
W tym samym roku Adam Kozłowiecki zrzekł się arcybiskupstwa Lusaki. Nie, żeby się migał od roboty –  miał doskonałe kontakty z prezydentem Kaundą i najważniejszymi osobami w państwie, był postacią powszechnie znaną i szanowaną. Uważał jednak, że arcybiskupem powinien zostać ktoś miejscowy. Jego rezygnacja została przyjęta dopiero pięć lat później.
Jak się później okazało – była to zła decyzja.
W 1969 roku arcybiskupem Lusaki został Emmanuel Milingo. To postać bardzo kontrowersyjna. Podczas mszy wyganiał z ludzi demony i odprawiał magiczne obrzędy. Odwołany ze stanowiska związał się z sektą Moona i w końcu został ekskomunikowany.
Arcybiskup Kozłowiecki przeniósł się do buszu i pracował w parafii w Chingombe. Często podróżował do Rzymu. Był jednym z przyjaciół Jana Pawła II. Prowadził bardzo rozległą korespondencję. Kiedyś stwierdził, że rocznie wysyła ponad 1000 listów. Jego notes zawierał kilka tysięcy adresów ludzi z całego świata.
Śmiał się, że dorobił się czterech obywatelstw. Urodził się w Austro-Węgrzech jako poddany cesarza Franciszka Józefa, potem został obywatelem II Rzeczypospolitej, po przyjeździe do Północnej Rodezji został obywatelem Imperium Brytyjskiego, a po 1964 roku – obywatelem Zambii.
Władał dziewięcioma językami. Angielskiego nauczyła go w dzieciństwie irlandzka guwernantka, a francuskiego nauczył się razem z braćmi w tajemnicy przed rodzicami.
Kiedy jego rodzice nie chcieli, by synowie wiedzieli o czym mówią, rozmawiali ze sobą po francusku.
Łacinę poznał w szkole, a niemieckiego nauczył się w obozach koncentracyjnych. Po wojnie poznał włoski i hiszpański. W Zambii nauczył się języków lenje, bemba i tonga. Ten ostatni opanował będąc już w podeszłym wieku.
W 1998 roku papież Jan Paweł II mianował go kardynałem. Krótko po uroczystości poszedł z kolegą do sklepu, by kupić sobie purpurowy strój. Kiedy stamtąd wyszli okazało się, że zapomnieli o nakryciach głowy – piuskach. Kozłowiecki zaproponował towarzyszowi, by zamiast wracać do odległego sklepu kupili… czerwony biustonosz.
„Wtedy będą dwie piuski!” – argumentował.
Ostatnie lata życia spędził w Mpunde, gdzie pełnił funkcję zwykłego wikarego w parafii prowadzonej przez polskiego proboszcza Jana Krzysztonia. Ludność miejscowa nazywała go Bashikulu Mpunde – „Dziadek Mpunde”.
Kardynał Adam Kozłowiecki zmarł w szpitalu w Lusace 28 września 2007 roku przeżywszy 96 lat, z których ponad 61 poświęcił Zambii. Jego pogrzeb zgromadził tysiące ludzi. Pochowano go na cmentarzu przy katedrze w Lusace.

Innym misjonarzem bardzo popularnym w Zambii jest o. Jan Waligóra (1890-1968). Czterdzieści lat życia spędził jako szef stacji misyjnej w Katondwe. Dzięki jego staraniom wybudowano tam kościół, trzy szkoły, warsztaty oraz szpital. W 1945 roku okolicę nawiedziła klęska – ludzie masowo ginęli z powodu śpiączki roznoszonej przez muchę tse-tse. Sytuacja była tak zła, że władze podjęły decyzję o ewakuacji ludności. Wtedy o. Waligóra kazał wystrzelać wszystkie małpy w okolicy, które roznosiły muchę, rozdał dzieciom packi i ogłosił, że bedzie płacił 10 centymów za każde 30 zabitych much. Wkrótce wytępiono tse-tse w całym regionie i ludzie przestali umierać na śpiączkę.
Olbrzymi misjonarz z długą białą brodą, przerastający wszystkich o głowę przywodził Murzynom na myśl Boga Ojca. Był przez nich dosłownie uwielbiany. Kiedy zmarł w 1968 roku zaczęto opowiadać o nim legendy i układać pieśni. Stał się częścią kultury ludowej.

Źródła:

Jerzy Oses, Kardynał Adam Kozłowiecki, www.parafiakazmierz.pl, Dostęp 30.05.2010
Adam Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe, WAM, 1998.